24 stycznia 2011

Sen we śnie, czyli dziwactwo.

Wczoraj nad ranem położyłem się spać koło godziny 1:00. 
Zdziwiłem się, kiedy o około godziny później zadzwonił budzik. Myślę sobie, no co jest k**a! No ale cóż, jakoś to przebolałem i poszedłem dalej spać. Tym razem działo się coś dziwnego. Byłem świadom każdego jednego momentu, każdej sekundy zapadania w sen, a proces ten sam w sobie był inny niż zazwyczaj - trwał o wiele krócej, po prostu czuwałem rozluźniony, a przed oczami zaczęły pojawiać się następujące po sobie obrazy, jak gdyby animacje, czy krótkie filmiki. :) W końcu jeden z nich "wciągnął" mnie w sam środek akcji. Śniłem. 

Pojawiłem się na środku pustyni, w miejscu, gdzie nie ma nic. Piasek w koło, żar lał się z nieba... Dobrze, że chociaż wiedziałem, że to sen. Skorzystałem z tej wiedzy w sposób należyty, aczkolwiek i tak coś mi tutaj nie grało. :D Jak już pisałem, wiedziałem, że śnię, więc zechciałem zobaczyć oazę, napić się wody, zobaczyć jakiegoś człowieka. Więc idę w nieokreślonym kierunku. No ok, ale idę, idę ... dalej idę i... oazę mam przed oczami, ale im bliżej niej jestem, tym bardziej mam wrażenie, że ona się ode mnie oddala. Czuję na sobie chłodniejszy wiatr, dziwny zapach palm, które się w niej znajdują, ale dojść do niej nie mogę. Ale no kurde, skoro to sen i mogę w nim robić i tworzyć co chcę, to dlaczego chcąc stworzyć oazę, stworzyłem siebie fatamorganę...? Próbuję inaczej - dajmy sobie spokój z oazą. W piachu znalazłem sobie bukłak pełen czystej wody. Odczułem ulgę, heheh. W całym śnie ogólnie czułem się jak w realu, co dziwne jest dla mnie, bo w LD zawsze mam uczucie jakiejś nierealności doznań. Cóż, wracając do sytuacji - zdziwiło mnie, że nie mogę mieć nad wydarzeniami kontroli. Tworzę, ale co z tego, skoro nie mam dostępu do pewnych stworzonych przez siebie rzeczy? Pomijając wodę, którą znalazłem. Sytuacja się powtórzyła - zobaczyłem na horyzoncie morze. No dobra, ale idę, idę, ... dalej idę i dojść nie mogę. No jasna cholera. :D No to sobie myślę, że muszę się z tego snu wydostać, bo to jakaś dziwnie poroniona sytuacja jest. :D Uniosłem się w powietrze, coby rozejrzeć się po okolicy - nic, tylko piasek, może i oaza, do których nie mogę dojść. Po ostatniej przedostania się do morza - lecąc z zawrotną prędkością - zwątpiłem. :P Kilkaset metrów od siebie znalazłem stertę kamieni, duuużych głazów. Z chęcią pobudki wleciałem w nie z całym impetem...

Znowu jestem w łóżku. Jest godzina 6 rano. Brat wbija do pokoju z krzykiem mówiącym o tym, że jestem od kilkunastu minut wołany, bo do kościoła jedziemy. No jaka jazda, jak o 6 do kościoła? (xD) No ok, żeby uniknąć kłótni, wstaję. Poszedłem się umyć, święcie przekonany, że robię to, co powinienem, ba - przekonany, że to co się dzieje jest prawdą. :D (zanik pamięci...) Jestem w salonie. Miało w nim akurat miejsce jakieś zebranie gdzie były osoby, które nie miały prawa tu być, ale cóż, już wiem, że to sen. No jaja jak berety. Byłem w szoku. :D Ale kurde, przecież dopiero się obudziłem, przecież to musi być rzeczywistość... Patrzę na zegar, jest 19. (tutaj na chwilę tracę świadomość) Jestem poza domem, pies liże moją twarz. Jak to Misiek. Ciepły wieczór, pełnia, do tego niby środek. Wchodzę do domu, idę spać. Tracę świadomość...

Budzę się. Teraz chyba na prawdę, bo piszę to, co piszę, a to ten sam ciąg zdarzeń. :D Czyli real. Jeeest, na reszcie. Patrzę, godzina 9:30. Wstaję na śniadanie.

Dziwne, czegoś takiego, od początku do końca świadomie jeszcze nie miałem. :D