9 czerwca 2011

Czarna, lodowa wyspa.

Stała się rzecz straszna. Przez ostatnie dni zostałem pozbawiony dostępu do swojego laptopa. Toż to zgroza! ;) Ma to jednak swoje dobre strony. Dzięki temu chodzę wcześniej spać, bo nie chce mi się męczyć ze starym komputerem. Co za tym idzie zostałem lekko zmobilizowany do większych starań o wyjście i dobrą fazę. ;)

Wczoraj wieczorem nosiłem się z zamiarem pójścia spać mniej więcej około godziny 23. Praktyka pokazała, że jest to jednak w moim przypadku niemożliwe. ;) Zaciekawiony tym, co dzieje się na dworze, chętny, by obejrzeć piękne, prawie letnie niebo, wyszedłem i wpatrzyłem się w gwiazdy. :) Mimo, że niebo było czyste widziałem na nim dziwne, jasne błyski, jak gdyby miała się zaraz zacząć gwałtowna burza. Nie wiem, co to w końcu było, ale jedno jest pewne - było ciekawe i piękne. :) Północne niebo za lasem mieniło się z lekka pomarańczowo-czerwoną barwą. 

Po takiej dłuższej chwili spędzonej na wpatrywaniu się z zauroczeniem w niebo, w końcu postanowiłem, że pójdę spać. :) Wcześniej nastawiłem sobie jeszcze budzik na godzinę 3 rano (swoją drogą nawet Patryk wtedy do mnie dzwonił) z zamiarem wstania na poranną próbę. :) Wstać niestety się nie udało, ale cóż...

Jak kładłam się spać była mniej więcej godzina 23:50. Z leksza zmęczony nawet nie starałem się o to, by wyjść. Chwilę jednak analizowałem w swojej głowie cudowny widok gwiazd połyskujących na niebie. W pewnym momencie złapał mnie paraliż, po czym nieoczekiwanie zostałem "wyrzucony" z ciała. Piękna sprawa, nie często mi się to samoistnie zdarza. ;) Wisiałem w pokoju nad swoim łóżkiem. 

Dostrojenie było niezwykle dobre, nie musiałem się specjalnie starać, aby móc utrzymać się w poza wystarczająco długo. Czułem się... dziwnie. Nie byłem ciałem, byłem jak gdyby kulą, niejako samą świadomością, wehikułem dla niej. Świat widziany moimi oczyma także był nieco inny, mimo, że wszystko było ok, na swoim miejscu i w ogóle. Przedmioty miały aurę - doskonale widoczną. Niesłychane i tak bardzo namacalnie doznanie. Czułem się, jakbym był w realnym świecie. 

Oczywiście była noc, jednak nie było bardzo ciemno - półmrok. Księżyc bardzo dobrze oświetlał okolicę, przez co łatwiej było mi się w niej poruszać. Spojrzałem ukradkiem na niebo, było piękne, spokojne, przejrzyste ale o dużo intensywniejszej barwie. Nie czarne, czy granatowe, lecz jak gdyby błękitne - jak morze - a na nim małe, jasne, a niektóre nawet kolorowe plamki - gwiazdy. :) Miałem nieodparte wrażenie, że jestem w fizycznym świecie, ale niefizycznym ciałem. 

Kiedy przyjrzałem się okolicy, nabrałem rozpędu i z wielkim impetem uniosłem się, by przemieścić się w inne miejsce. Na chybił-trafił obrałem kierunek północno-wschodni. Leciałem z coraz większą prędkością, nie da się opisać uczucia jakie towarzyszy takiemu przeżyciu. Lot z takim impetem to marzenie każdego... do tego w stu procentach bezpieczny lot... :) Zza chmur wyłoniła się wyspa, Tam jednak dzień dopiero chylił się ku końcowi. Widzę wielką górę, a na niej przepiękny, majestatyczny lodowiec. Podlatuję bliżej. Widzę jakieś ludzkie osiedla, w których tli się światło lamp. Niesamowicie piękne miejsce. Pod lodowcem zaś znajduje się jezioro pełne lodowych odłamów. Ma ono lekkie połączenie z oceanem. Tworzy jakby lagunę. :) Miejsce niczym wyciągnięte z krajobrazu biegunowego, a wyglądało to mniej więcej tak, jak na tym zdjęciu: 


Przefrunąłem nad tą lodową czapą, kierując się na południe, gdzie napotkałem wybrzeże usypane czarnym piachem, a z niego widoczne były bardzo dziwne kształty wystające z wody. Były to czarne wysepki-skały, inne zaś były zwykłymi wyspami z czarnymi klifami. Wszystko oświetlone było promieniami zachodzącego słońca. Widok zapierający dech w piersiach... Przystanąłem na jednej z owych wysepek i ujrzałem przed sobą wielką wyspę z ogromną, czarną górą, które właśnie od pewnej wysokości pokryta była lodowcem. Wszystko wyglądało jakby było pochodzenia wulkanicznego, same barwy tego miejsca, takie surowe i majestatyczne o tym mówiły. Miejsce było jednocześnie piękne, mroczne ale i przyciągające. Wyglądało na dziewicze tereny, nietknięte ludzką ręką, a przynajmniej nie w zbyt dużym stopniu. 

Zaczęło mi brakować energii i dostrojenie zaczęło się psuć. Nic nie mogłem poradzić na nadchodzący nieuchronnie powrót do ciała. uniosłem się wyżej, aby jeszcze raz spojrzeć na to nieziemsko wyglądające miejsce. 
Zdążyłem "przemieścić" się do swojego domu, by móc swobodnie wrócić do ciała. Zamknąłem oczy, a gdy je otwarłem, byłem w swoim pokoju. Poczułem delikatne szarpnięcie, po czym obudziłem się. Pełen wrażeń poszedłem dalej spać. Z tej nocy nie pamiętam już niestety żadnego snu. :D

Podczas tego doświadczenia nie spotkałem ani jednego człowieka, ani jednej atrapy, nawet mój opiekun się do mnie nie pofatygował, mimo iż na samym początku, po wyjściu oraz kilka razy podczas "pobytu" na wyspie prosiłem go o przybycie. Cicho, głucho samotnie... ale w cudownym miejscu i pięknie...

Warto tutaj zauważyć, że to wyjście mogło być dosyć sugestywne. Kilka godzin przed zajściem przygotowywałem się do charakterystyki regionu Islandii, a z opisów właśnie tak on wyglądał, jak to było widoczne przeze mnie w moim doświadczeniu. Podkreślam także, że nie był to zwykły sen, żadne LD - czyste OBE...

Oby takich więcej.